Siostra Teresa Samarytanka i redaktorka Emzet w rozmowie z biednymi z Targówka-Osiedla
W 1933 r. biednymi rodzinami i głodującymi dziećmi z Targówka Osiedla zaopiekowała się Siostra Teresa, misjonarka ze Złotego Krzyża Samarytańskiego. Mieszkała w istniejącym do dziś domu Kapuścińskich przy ul. Chojnowskiej 16. Musiała wręcz żebrać o pożywienie i opał dla ponad 200 osób. Jej bezgraniczne poświęcenie dla bliźniego, a także realia zaniedbanego, podmiejskiego osiedla, trapionego przez bezrobocie, choroby i makabryczne wręcz warunki mieszkaniowe opisały warszawskie dzienniki z apelem o pomoc charytatywną…
„Nędza, głód, rozpacz... O parę kilometrów od stolicy Ludzie żyją w warunkach jaskiniowców. Apelujemy do Waszych serc, Czytelnicy. Nie pozwólcie zginąć kilkuset istotom w osiedlu Targówek”. ABC NR 21/1933.
Kto z Czytelników nie zgłębił do dna znaczenia tych trzech krótkich, a ciężkich słów: nędza, głód i rozpacz — może zechce towarzyszyć nam do osiedla Targówek, gdzie wyrazy te nabierają takiej plastyki, takiego znaczenia, że tragizm ich nie mieści się w granicach pojęć ludzkich. Dwa kilometry, mniej więcej, za krańcową stacją tramwaju nr. 7, na Pradze, po lewej stronie szosy Radzymińskiej, rozrzucone wśród ośnieżonych wydm kilkadziesiąt domków i chałup, otoczonych wieńcem drewnianych przybudówek z szalówek o szerokich szparach, zatkanych słomą i gałganami. Nierzadko widzi się w ramach okiennych zamiast szyb gazety, tekturę lub stare worki. Sterczą w niebo czarne, zgięte rury prowizorycznych piecyków.
Żadnych dróg. Głębokie koleiny, czy bruzdy, zasypane śniegiem. Każdy nieostrożny krok grozi połamaniem nóg. Wiatr hula na odkrytym terenie. Martwa cisza. Najmniejszego ruchu. To osiedle Targówek. Urzędowo nie należy do obszaru stolicy. Gmina daleko i uważa osiedle za przedmieście stolicy. Żyje tu, a właściwie gnieździ się, około 5.000 ludzi. Poza kilkudziesięciu właścicielami, względnie porządniejszych domków i paroma ubogiemi sklepikami — sami bezrobotni z rodzinami. W większości tacy, i których już wyeksmitowano z mieszkań w Warszawie, którzy nie mają wyboru, dla których chlewik, czy szopa naprędce sklecona z cienkich desek, byleby miała jaki taki dach, chroniący od deszczu i śniegu, musi nosić szumne miano domu.
Na spotkanie sunie ku nam drobna postać w granatowym habicie i kwefie, na którym widnieje złoty krzyż samarytanki. To siostra Teresa, anioł opiekuńczy tych wydziedziczonych, których nietylko już ludzie się wyrzekli, lecz o których chyba sam Bóg zapomniał. Misjonarka z powołania, wybierała się do Afryki do trędowatych, los rzucił ją przypadkiem na plebanję Targówka. Zrozumiała, że przeznaczeniem i wolą widać Bożą jest, by pozostała tu wśród swoich, tych najnieszczęśliwszych, wyzutych dosłownie ze wszystkiego. Kompletnie wydziedziczonych. Przybyła z małą walizeczką i obrazkiem serca Jezusowego. Zacni właściciele jednego z porządniejszych domów, pp. Kapuścińscy, odstąpili jej izdebkę, gdzie sypiała „na snopeczku słomy“, bez pościeli, aż się gospodarze ulitowali, wstawili łóżko, a babcia kołdrę swą pożyczyła. I w tych warunkach, bez grosza, świeżo po przebytym tyfusie, stanęła drobna postać kobiety, o wielkiem, gorącem sercu, do walki o prawo do życia dla kilkuset nieszczęsnych biedaków.
— Jak siostra rozpoczęła pracę, od czego, jakiemi środkami?
— Żebrałam, żebrzę i żebrać nadal będę dla moich biednych. Tu nędza tak straszna, że rodziny całe tygodniami nie widzą chleba. Żywią się wyłącznie kwaszoną kapustą i kartoflami. A i to nie wszyscy jeszcze mają. Zacny pułkownik z 36 p. p. ofiarowuje mi dziennie 40 litrów zupy. Cóż, kiedy po tę zupę zgłasza się z górą już 200 osób i codzień przybywają nowi. Dzielę porcje jak najoszczędniej, ale to jest nic. Kropla w morzu. Wszędzie pełno dzieci. Miłych, ładnych, dobrych dzieci. Bose to, nagie, obrzękłe z głodu, z poodmrażanemi rączkami i nóżkami. Aż serce się kraje. Biegam do miasta, pukam do każdych drzwi, opowiadam, wyjaśniam, proszę. Ale sama jedna tu jestem. Bez pomocy. Nie mogę się rozerwać. A tu tylu chorych. Epidemja odry wyssała z dzieci ostatki sił. Resztkę odporności. Ochronkę trzeba koniecznie założyć. Dwa pokoiki już mam. Żeby choć 500 złotych na początek. Na jakiekolwiek meble, naczynie, mleko, chleb i węgiel. Żeby choć na dzień móc te dzieci wyrwać z chłodu nieopalonych nor. Dać przynajmniej raz dziennie, lecz codzień łyżkę gorącej strawy, czy mleka. Szwalnię trzebaby też w pokoiku jednym założyć. Tyle tu młodych dziewcząt bez zajęcia. Co je czeka z nędzy, z głodu? Żeby jakąś maszynę dostać. Możebym wyprosiła gdzie robotę dla nich.
Płyną żałosne słowa skarg i pragnień. Projektów tak skromnych, a tak trudnych do urzeczywistnienia, wobec zupełnego braku środków. Dzielna siostra Teresa, obładowana paczkami, które redakcja „ABC“, zapoczątkowując akcję ratowniczą, przysłała na jej ręce, kroczy energicznie, prowadząc nas do swej małej, ubogiej izdebki, gdzie właśnie przywożą zupę. Zaraz rozpocznie się rozdawanie. Tłoczy się już gromadka z kubełkami — ludzie widma, o podkrążonych, szeroko rozwartych z wycieńczenia, obramowanych czerwoną obwódką, obrzmiałych nadmiarem bezsilnych łez oczach. Dziś, dzięki „ABC", święto. Do odrobiny tej zupy po pół bochenka chleba na rodzinę, po kawałku słoniny i kiełbasy.
Cukiernia „Ziemiańska“ i „Napoleonka", które pierwsze przyłączyły się do akcji pomocniczej naszej redakcji, ofiarowując po parę kilo herbatników, pierniczków, sucharków i ciastek, mogą w bilansie swym zapisać szereg takich promiennych uśmiechów dziecięcych, takich dziękczynnych spojrzeń, których na wagę złota nie można kupić. Ale to wszystko mało. Ziarno piasku w bezmiarze potrzeb tych skazańców, którzy czekają już chyba tylko na śmierć. Bo znikąd ratunku, ani pomocy, znikąd nadziei, a sił coraz mniej.
Pracy, pracy, pracy... wołają wszyscy: mężczyźni, kobiety, wyrostki i dziewczęta. Jakiejkolwiek. Każdą wezmą. Byle te parę groszy zarobić, nie dać dzieciom powoli umierać z głodu, nie patrzeć, jak zamarzają w izbach oddawna nieopalanych.
Ani jednego słowa, czy gestu żebraczego. W tych ciężko skrzywdzonych przez los ludziach tyle godności. Gdy się ich widzi i słyszy — wstyd ogarnia, że się jadło śniadanie, że obiad, bodaj najskromniejszy, w domu czeka, że się ma na sobie i buty i płaszcz i własne łóżko i pościel. Tam tego wszystkiego — niema.
Oto ogólny rzut oka. Do szczegółów powrócimy jeszcze.
Jaskiniowe warunki pierwotnych ludzi, o parę kilometrów od stolicy, od stolicy, która nie może pozostać obojętną na ten widok.
Apelujemy do serc Waszych. Czytelnicy. Redakcja nasza rozpoczyna imienną listę zbiórki na najbiedniejszych mieszkańców osiedla Tarnówek. Wszystko! Artykuły spożywcze, węgiel, drzewo, bielizna, ubranie, meble, naczynie, książki, mydło, środki opatrunkowe, apteczne, na osiedlu niema ani jednego termometru. Dr. R. z Kasy Chorych powiatowej przyjeżdza od czasu do czasu. Ale ciężko chorych dorosłych, a zwłaszcza dzieci, jest kilkaset. Bez żadnego ratunku i pomocy. Bez żadnego ratunku i pomocy, gdyż większość nic ma prawa należeć do Kasy Chorych.
W imieniu siostry Teresy, samarytanki, zwracamy się z prośbą do wszystkich firm, instytucyj i całego społeczeństwa o nadsyłanie wszelkiego rodzaju ofiar na ręce redakcji ,.ABC‘‘ (Nowy Świat 22) lub na plebanję Targówek (Tykocińska 23, telefon: 10.06.06) na ręce ks. proboszcza Golędzinowskiego. Za każdą najmniejszą ofiarę, z góry Bóg zapłać! Od Was, Czytelnicy, zależy dziś tycie kilkuset istot skazanych na zagładę. Emzet.
„Czekają w ciszy na... śmierć... Straszna rzeczywistość osiedla Targówek. Czytelnicy, ulżyjmy doli nieszczęsnych”. ABC, nr 22/1933.
We wczorajszym numerze ABC zaznajomiliśmy Czytelników naszych z ogólnym obrazem tego piekła nędzy, jakiem jest Osiedle Targówek. Zajrzyjmy dziś do poszczególnych domostw, by przekonać się do czego dochodzą ludzie, pozbawieni wszelkiej pomocy, bezradni i bezbronni wobec obecnych warunków bezrobocia, w jakich warunkach żyją i w ogóle żyć jeszcze potrafią.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus — z tymi słowy otwiera Siostra Teresa Samarytanka, jedyna opiekunka opuszczonych nędzarzy Targówka, drzwi w ciemnej sionce jednopiętrowego, nieotynkowanego jeszcze, lecz bądź co bądź murowanego domku.
— Na wieki wieków — to chrześcijańskie pozdrowienie znajduje odpowiedź u wszystkich mieszkańców, których razem odwiedzamy. Długi a wąski, ciemno pomalowany pokój parterowy, z jednem oknem, wychodzacem na małe podwórko. Dziś śnieg pokrył jego wrzody, lecz nie trudno sobie wyobrazić, jak ono wygląda, gdy mróz odtaje. Na przeciwko okna, w odległości trzech do czterech kroków, szalecik otwarty. Obok śmietnik. Osiedle Targówek nie ma ani oświetlenia, ani też kanalizacji, ani wodociągów.
Przez brudne szyby sączy się żółte światło. Na wprost drzwi łóżko żelazne, na sienniku, którego środek tylko przykryty jest zgrzebnie brudną, nieforemną szmatą. Na poduszce czerwonej, bez powłoczki, pod kołdrą, która kiedyś dawno musiała być pąsowa, leży szkielet pergaminową skórą obciągnięty — to dogorywa już od września na gruźlicę, bezrobotny zdun, Niewiadomski. Kręci się dookoła chorego czworo jego dzieci. Najmłodsze liczy lat 3, poobwijane we wspomnienia chustki i różnych części garderoby męskiej, ojcowskiej widocznie, gdyż umierającemu nie są i nie będą już potrzebne. Najstarszy syn 18-letni na praktyce u majstra w Warszawie — zarabia trzy złote tygodniowo, to jest jedyny i wyłączny dochód tej rodziny, składającej się z 7-miu osób.
Temperatura pokoju nie różni się niczem od temperatury sieni, panuje w niej jedynie zaduch nieprzewietrzanej, a gęsto zaludnionej izby. Żona — symbol tępej rezygnacji, siedzi w nogach łóżka, prawie nie reagują oboje rodzice na nasze wejście — jedynie w oczach dzieci znać zaciekawienie, a potem radość z otrzymanych słodyczy.
Czekają w ciszy na śmierć — już się nie buntują, nie bronią, zmógł ich los, zbyt na ich barki ciężki.
Po stromych jak drobina schodach drewnianych wspinamy się na piętro innego domku — pokój duży, nieprawdopodobnie brudny, i zimny — na jednem dużem dość łóżku, z pod stosu szmat wyglądają trzy twarzyczki dziecięce: 7-mio, 6-cio i 4-letnie, białe jak opłatek, bez kropli jakby krwi, usta spieczone, oczy mgłą gorączki zasnute. Matka dowlokła się ostatnim wynikiem do kliniki na Pradze, tam przed tygodniem powiła bliźnięta,
— Jedno już nie żyje, może i drugie Bóg zabierze — opowiada ojciec, Karpiński, były sprzedawca pączków na ulicach stolicy. Ma lat 40 wygląda na 60. Dygocąc w palcie wytarłem, rozpala kupkę śmieci, papierów, szmatek i wiórków drzewnych, by zagotować chorym dzieciom wody. Otrzymał od nas butelkę soku, woda gorąca z sokiem ma rozgrzać poste żołądki chorych dzieci.
—Co im jest, Siostro — pytamy. — Nie wiem, pewno odra, bo tu straszna epidemja, ale niema w całem osiedlu termometru, nawet gorączki zmierzyć nie mam czem, a co już mówić o lekarstwach — odpowiada przez łzy zacna Siostra Teresa.
Przy bocznej uliczce, budka, była jatka, jak wyjaśnia Siostra Teresa. Szmat ubitej ziemi oszalowany deskami, szpary utkane słomą, spadzisty daszek, sterczy zeń rura żelaznego piecyka. Warszawska budka z wodą sodową, to w porównaniu willa-pałacyk. Drzwi uchylają się na tyle, że z trudem można się przecisnąć do wnętrza. Na przestrzeni 2 na 3 metry gnieździ się rodzina Marczaka, byłego pracownika wodociągów warszawskich. Eksmitowani w stolicy, 6 tygodni spędzili z siedmiorgiem dzieci pod gołem niebem — to schronienie zawsze lepsze od szczerego pola. Na całe umeblowanie 1 łóżko, mały stoliczek i paka drewniana, oraz mały żelazny piecyk, poza tem ruszyć się już nie można. Najstarsza 15-letnia córka trzyma najmłodsze roczne dziecko na kolanach, skupieni wszyscy przy piecyka jedzą z jednego garka zupę, ofiarowaną na ręce Siostry Teresy przez 36 pułk piechoty. Trzy litry zupy na ich dziewięcioro to jedyne całodzienne pożywienie. Prócz ojca i jednego synka, wszyscy bosi, bez pończoch, jakieś trepy tylko na nogach, tak wychodzę na 10-stopniowy mróz.
U wszystkich tych ludzi ani jednego odruchu żebraniny — spokojnie, cicho, z jakąś imponującą w takich warunkach godnością proszą wszyscy o jedną, jedyną rzecz — o pracę.
W dwóch izdebkach na poddaszu rodzina Elgasa. Pracował w magistracie warszawskim 2 lata i 8 miesięcy, zredukowany — przedtem nie był ubezpieczony, wobec czego podanie o zasiłek dla bezrobotnych oddalone. Matka poszła do Warszawy sprzedać jakąś ostatnią serwetę. W izbie młody silny mężczyzna z pięciorgiem dzieci od lat 10 do dwóch. Najmłodsza Anielka śpi na barłogu ze smoczkiem w buzi.
— Już dwa dni oka nie zmrużyła —wyjaśnia ojciec — podeszła za blisko do żelaznego piecyka, oparzyła kolanko, cała skóra zeszła. Biedne kolanko dwuletnie, omotane przyschniętą szmatką kolorową, co zwiększa jeszcze chyba cierpieniu. Mały Zygmunt czteroletni pilnuje siostry, siedząc na łóżku obok nici- macha nożynami dla rozgrzewki, jedna nóżka w bucika dziurawym, druga zupełnie bosa „bucik rozleciał się“ objaśnia nas. Jak bardzo już zziębnie, to starszy brat Maniek pożycza mu trochę jednego buta.
— Żeżbym mógł choć dorywczy jakoś pracę dostać — chociaż te 90 zł. na komorne zarobić, bo i stąd gospodarz wyeksmituje — mówi ojciec błagalnym szeptem.
Mieszkanie Kackiego, lakiernika z fachu, od 1,5 roku bez pracy. Drewniany, wąski, długi składzik, dobudowany do szczytowej ściany domku. Matka, on z żoną i czworo dzieci. Gdy -wchodzimy trzyletnia Marysia klęka przy łóżku i głośno zaczyna się modlić: Tatusiowi robotę daj Boziu — zieby chlebka psyniósł“ — Wszędzie dzieci — tyle dzieci.
Rozmawiamy z. kobietami — on stoi milcząc pod ścianą — otwarta, szczera twarz patrzy prosto w oczy, uczciwie. Tylko maskuły twarzy napięte wysiłkiem męki wewnętrznej — nie rozpogadza jej widok bochenka chleba i kawałka słoniny — to dziś, a jutro, pojutrze, za tydzień — myśl te czyta się w oczach, z których bucha wprost głucha rozpacz.
Zapytujemy go o fach — mus odpowiedzi rozpręża mu skuły, oczy zaczynają się zwilżać, krótka odpowiedź — lakiernik bez pracy — i znów wysiłek nieludzki, by cisnące się łzy powstrzymać. Spływają jednak powoli, duże ciężkie — czuje się, że nad łzami temi cierpi cała ambicja, cała godność ludzka tego młodego, silnego mężczyzny, który choć może, ma prawo pracować, mieć dom i rodzinę — tylko tej pracy zdobyć nie może. I wstyd nam czegoś i boli, żeśmy widzieli i zapomnieć tego widoku nie można.
Nie sposób o wszystkich pisać, litanja długa, wielki różaniec nieszczęścia i nędzy.
— Niech Pani napisze, tylko to, co Pani widzi — prosi Siostra Teresa — niepodobna, żeby wszyscy Czytelnicy mieli kamienne serca — niech sprawdzą, że wszystko rzetelna prawda. Co kto może, po parę groszy niech dadzą, czy z ubrania, z jedzenia, tu niewiadomo co pilniejsze, tu brak wszystkiego — dosłownie wszystkiego, ale najpilniejsza ochronka — dzieci trzeba ratować. Na początek, żeby choć 500 złotych.
Rzeczywistość osiedla Targówek jest tak wymowna, że komentarze zbyteczne są chyba.
Tych, którym słowa nasze trafiły do serca, prosimy o nadsyłanie składek lub ofiar, bądź do redakcji naszej, Nowy świat 22, bądź na ręce ks. proboszcza Golędzinowskiego: Targówek, Tykocińska 23, dla Siostry Teresy Samarytanki.
A B C w dniach najbliższych dniach poczyna imienną listę składek i ofiar na rzecz najbiedniejszych mieszkańców osiedla Targówek, z góry przesyłając instytucjom, firmom i społeczeństwu gorące „Bóg zapłać". Emzet.
„Warszawa ma złote serce... Płyną dary na Osiedle Targówek
Inicjatywa zbiórki poczęta przez ABC zatacza coraz szersze kręgi”. ABC nr 26/1933.
W dniu wczorajszym zgłosiła się do Redakcji naszej siostra Teresa Samarytanka, zacna opiekunka najnieszczęśliwszych biedaków osiedlu Targówek. O beznajdziejnej nędzv tych ludzi i jaskiniowych warunkach egzystencji pisaliśmy obszernie przed paru dniami. Apel ABC do mieszkańców Warszawy znalazł głęboki oddźwięk. Płyną na ręce Redakcji ofiary w naturze i składki pieniężne na uruchomienie niezbędnej ochronki. Codziennie drukujemy imienne listy ofiarodawców, liczba ich wzrasta stale.
Siostra Teresa uśmiecha się przez łzy. Tak pragnęłaby każdemu z ofiarodawców osobiście podziękować.
— Gdybym miała czas i możność, chodziłabym od jednego do drugiego, żeby im opowiedzieć, ile już zdołałam, dzięki Nim, zaopatrzyć dzieci i dorosłych w bieliznę i ubranie. Pobłogosławić za złote ich serca. Niech im Bóg stokrotnie odpłaci za tych biedaków.
Siostra Teresa przynosi szczegółowy spis rzeczy zawartych w paczkach. Dokładny wykaz rozdanych pośród biednych przedmiotów. Mówi szybko, nerwowo! W słowa gorącej podzięki wplatają się co chwila zdania, rozpoczynające się od słów:
— Ale jeszcze...
— Taki mróz wziął teraz — mówi siostra — a tam nikt nie ma węgla ani drzewa! W izbach chłód, w kubełkach woda pokrywa się warstwą lodu.
— Jak się ludzie dowiedzieli, że przyjechał samochód z paczkami, obiegli domek. Do trzeciej w nocy stali na mrozie. Do okienka pukali błagając o pomoc. Pewien ojciec przyniósł dziecko bose, nóżki swoim lichem paltem owinął. Płakał ze szczęścia, gdy dziecku pończoszki i buciczki wkładał.
130 osób obdzieliła siostra Teresa, ale dużo jeszcze odeszło płacząc, z pustemi rękami. Nie wystarczyło dla wszystkich.
Jedna z najważniejszych potrzeb to mydło. Są dzieci, co od pół roku już nic były myte, obrosły brudem. Na ciele głębokie rany przez brud wyżarte. Dalej, najelementarniejsza apteczka. Wata, bandaże, talk dla niemowląt, jodyna, aspiryna, walerjana, olej rycynowy, ceratka, spirytus itd.
— Żeby tak wannę jaką, kubełek, miednicę, kociołek czy garczki dla zagrzania wody. Możeby się znalazły gdzie stare łóżka. Po pięć, sześć osób sypia na jednem łóżku, chorzy i zdrowi dorośli i dzieci!
W ramach prasy zmieścić można jedynie setną część tej nieludzkiej niedoli, której na imię osiedle Targówek.
Chleb i mleko, te dwa podstawowe produkty spożywcze, są tam artykułami tak rzadkiemi, jak egzotyczne owoce. Sami widzieliśmy siedmiomiesięczne bliźnięta ssące za- miast smoczka ostrugane surowe kartofle. Matka — karmicielka — od szeregu dni nic poza kwaszoną kapustą nie miała w ustach!
— Główki dziecięce porosły kołtunem — niema maszynki, żeby je postrzyc — skarży się siostra Teresa. — Gdybym je mogła wyrwać z tego niewypowiedzianego brudu, mam wrażenie, że jużby im było trochę lżej.
Czytelnicy ABC ofiarnością swą otarli już nie jedną łzę. Wszystkim ofiarodawcom, którzy tak licznie i hojnie wzięli udział w naszej akcji ratowniczej w imieniu najbiedniejszych Targówka, siostry Teresv i własnem, przesyłamy gorące Bóg zapłać. Dalsze ofiary w gotówce przyjmować będzie wyłącznie kantor administracji ABC, ul. Zgoda Nr. 1. Paczki z żywnością i odzieniem prosimy nadsyłać pod adresem redakcji ABC (Nowy świat 22), względnie bezpośrednio na plebanję w Targówku (ul. Tykocińska 23).
W wyniku akcji medialnej na Targówek- Osiedle z całego kraju popłynęły paczki z żywnością, odzieżą a nawet ofiary pieniężne od osób prywatnych i instytucji, chorym udzielali bezpłatnych porad lekarze. Jakie były dalsze losy siostry Teresy Samarytanki i co udało się jej założyć na Osiedlu- w następnym odcinku.