O zbieraniu amunicji i broni w starych okopach Lewicpola, ukrywaniu jej w krowich plackach, o tym, jak Niemcy wymawiali nazwę "Ząbki", jak niemiecka lotniczka prosiła o ochronę zaciszańskiego konspiratora- dowiemy się czytając fragmenty z Archiwum Historii Mówionej.
Eligiusz Bruliński , pseudonim „Zarzycki”, ur. 23 listopada 1923 roku w Warszawie, zm. 2013. Należał do kompanii „Narocz” na Pradze, a potem do trzeciego batalionu pancernego Warszawy-Śródmieście (dow. kapitan Golski).
„Wybuch wojny był dla mnie bardzo przykry. Mieszkałem w Zaciszu na ulicy Ząbkowskiej 3 ( Łodygowa ), tam rodzice mieli swój dom, niedaleko skrzyżowania ulicy Ząbkowskiej i szosy prowadzącej do Radzymina. Ponieważ było to skrzyżowanie ulic, Niemcy zbombardowali ten właśnie węzeł i w pobliżu naszego domu spadło pięć bomb lotniczych. Jedna z bomb uderzyła w ogrodzenie i spowodowała, że przesunęły się wszystkie drzwi, które były w budynku zamknięte. Szyby były wywalone, wybite, ale drzwi się przesunęły i tak było do końca okupacji, jak się otworzyło z klamki, to później drzwi się nie zamykały, bo były przechylone. Wydawało nam się, że bezpieczniej będzie w Warszawie i udaliśmy się tam całą rodziną, na ulicę Krakowskie Przedmieście, na teren Uniwersytetu Warszawskiego, (…). Po zakończeniu działań wojennych wróciliśmy do Zacisza i okazało się, że pół domu było zburzone, dlatego że na tym terenie były pozycje niemieckie. W okolicy Targówka polska artyleria je ostrzeliwała i wstrzeliła się w nasz budynek tak, że pocisk trafił pod okno w połowie domu. Rozwalił, zarwał podłogę i sufit. O dziwo, jak przyszliśmy, to na resztkach łóżka leżał nasz pies, który pilnował domu. Jak wychodziliśmy do Warszawy, to spuściliśmy go ze smyczy. Pies był odkarmiony, świetnie wyglądał, ponieważ podczas bombardowania zostały pozabijane konie, leżały sto metrów dalej od budynku i pies nasz żywił się mięsem końskim. Lepiej wyglądał, niż kiedy był na naszym wikcie! Zamieszkaliśmy, zaczęliśmy remontować, doprowadzać do takiego stanu, żeby było można mieszkać. Zajmowaliśmy wówczas tylko pozostały jeden pokój i kuchnię, reszta domu była nie nadawała się do zamieszkania. Poza tym nie było materiałów budowlanych, a my nie mieliśmy pieniędzy. Normalna, warszawska dola.
W marcu 1940 roku hasłem było zbieranie broni i amunicji pozostawionej w 1939 roku przez Wojsko Polskie. Mieszkałem w Zaciszu , niedaleko był tak zwany Górnik , tak to się nazywało, na obecnych mapach to jest oznaczone Fort Lewicpol . Na Górniku mieszkał wójt gminy Bródno, nazywał się Czarnota. Jego syn Zbyszek jeździł razem ze mną przed wojną kolejką marecką, chodziła ona do Radzymina z ulicy Stalowej. Zbyszek Czarnota powiedział, że obok ich domu były polskie okopy i tam jest broń i amunicja, więc ze swoim bratem ciotecznym, który mieszkał obok, nazywał się Wojciech Zaczkiewicz, poszliśmy na Górnik, i tam w okopie znaleźliśmy ręczny karabin maszynowy typu „browning” - wzór 29. Wzięliśmy go, przynieśliśmy do naszego domu, położyliśmy u brata na strychu, żeby rodzice nie wiedzieli– kryliśmy się z tym. Potem była zabawa z karabinem – okazało się, że był uderzony odłamkiem w komorę nabojową, dlatego żołnierz porzucił go w okopie. Wydawało mi się, że jestem świetnym mechanikiem, ponieważ chodziłem do szkoły mechanicznej, więc zacząłem go reperować, mianowicie komorę nabojową, która była wygięta i suwadło nie chodziło, za pomocą młoteczka i drewienka, które od wewnątrz wkładałem i klepałem. W końcu udało mi się sprawić, że suwak normalnie chodził, bo to było jedynie lekkie wgniecenie. Naoliwiłem karabin, założyliśmy workiem, żeby nie było widać na pierwszy rzut oka. Zgłosiłem swemu dowódcy drużyny – koledze Noiszewskiemu, że mam karabin maszynowy, a on powiedział: „To przynieś do mnie, do domu.” Noiszewski mieszkał przy bazarze na ulicy Stalowej 43, na czwartym piętrze. Dostarczyłem mu ten karabin, ale kiedy wyjeżdżałem z Zacisza , nie mogłem go nieść na plecach, więc go przymocowałem do ramy rowerowej, obwiązałem workiem, żeby nie było widać i dla zmylenia tych, którzy patrzyli, przyczepiłem jeszcze łopatę do worka tak, że całość wyglądała zupełnie na co innego, niż to faktycznie było. Z ulicy Ząbkowskie j, na której mieszkałem, wyjechałem na główną szosę, która prowadziła do Radzymina i do Warszawy, ja oczywiście w kierunku Warszawy. Ujechałem jakieś sto metrów, nagle zobaczyłem przed sobą kolumnę samochodów niemieckich, która się zatrzymała. Z czołowego samochodu wyszedł oficer niemiecki, zatrzymał mnie, zdrętwiałem, bo myślałem, że jemu chodzi o erkaem, że będą mnie rewidować, ale on zapytał gdzie są Capki . Uzmysłowiłem sobie, że ulica Ząbkowska, na której mieszkałem, prowadziła do Ząbek, miejscowości podwarszawskiej Ząbki , a po niemiecku Ząbki to się wymawia Capki. Miałem początki nauki języka niemieckiego w szkole i skojarzyłem, że to chodzi o Ząbki – Ząbki i powiedziałem, że tędy ma jechać, oni wsiedli do samochodu, pojechali. Rezultat taki, że miałem po tym zupełnie miękkie nogi. Dojechałem do Warszawy na ulicę Stalową, oddałem erkaem. (…) Oprócz erkaemu znalazłem tam jeszcze dużo amunicji, powkładałem ją do taśm blaszanych z innego typu erkaemu, nazbierałem trzy taśmy, ale co miałem z nimi zrobić ? Były objętościowo dość duże. Miałem kolegę, który mieszkał dwa domy dalej, w moim wieku chłopak, zwierzyłem się mu, że mam amunicję i nie wiem, gdzie ją schować, a on doradził: „Chodź ze mną na łąkę.” Jego rodzice mieli dwie krowy i on ich na pilnował. Poszliśmy na łąkę. Byłem zaintrygowany, gdzie na łące można schować amunicję i odkrycie: krowa robi placki, placki po pewnym czasie schną i mają dość dużą powierzchnię. Wyschnięte tworzą skorupę – okazało się, że pod skorupą jest idealnie sucha ziemia. Akurat wtedy był piasek na łące, wykopaliśmy ręką otwór pod plackiem, przykryłem amunicję plackiem i to rzeczywiście było nie do poznania, bo tych placków na łące było sporo. To idealne miejsce, bo zachowało wszystkie warunki ukrycia: nie było wody, nie było deszczu, było sucho. Amunicję po pewnym czasie dostarczyłem na ulicę Stalową do dowódcy drużyny, poszła potem do magazynu. Jeszcze na Górniku znalazłem trzydzieści kilka polskich obronnych granatów i granaty też sobie wziąłem”.
Pan Eligiusz napisał 500 – stronicową monografię „Trzeci Batalion Pancerny AK Golski”, poza tym przekazał do Archiwum Akt Nowych metr archiwaliów, dotyczących batalionu „Golski”. Druga książka to „Pomniki, tablice i znaki”- wszystkie tablice i pomniki, które są rozsiane po Warszawie. „To są honorowe zdjęcia, podpisy, kto był inicjatorem znaku, tablicy czy pomnika. Nieskromnie muszę powiedzieć, że jestem inicjatorem szeregu tablic i pomników. Między innymi chyba najładniejszy „akowski” pomnik na Politechnice koło komina, który w każdej chwili można obejrzeć, jest z mojej inicjatywy wybudowany. Było drugie wydanie książeczki na sześćdziesięciolecie Powstania Warszawskiego, są dwa wydania. W zeszłym roku napisałem cieniutką książeczkę na sto dziesięciolecie powstania szkoły Wawelberga i Rotwanda (najstarsza szkoła techniczna w Polsce), wydałem z własnych funduszy i rozdałem kolegom uczestnikom zjazdu w ilości dwustu egzemplarzy. Każdy dostał książeczkę. „Wawelberczykiem” był generał „Grot” Rowecki co nie wszyscy wiedzą, był „Zośka”, „Rudy”, z batalionu „Parasol”, najpierw byli studentami szkoły Wawelberga, a potem dopiero podczas okupacji skończyli Wawelberga”. (2006)
http://ahm.1944.pl/Eligiusz_Brulinski/13/?q=bruli%C5%84ski
Tadeusz Szurek , pseudonim „Hallerczyk 2” (płk AK), ur. 11 kwietnia 1925 roku na Ochocie, od 1929 r. na Targówku, od 1949 w AK. „(…) mam prawo powiedzieć, że cała moja durna i chmurna młodość i dzieciństwo, to właśnie był Targówek, zresztą wielka moja sympatia”. Skończyłem szkołę powszechną na Targówku Osiedlu , gmina Bródno, powiat warszawski, to jest tuż przy granicy Warszawy. To są tereny podzielone przez właściciela folwarku na Zaciszu i nazywały się Targówkiem Osiedle, ponieważ przylegały do Targówka. Główna ulica tego osiedla nazywała się Jurskiego , ponieważ właścicielem tych obszarów ziemskich był pan Jurski. Takie przyjęto zasady. Nazwy ulic pochodzą od nazwisk pierwszych właścicieli, którzy tam przyjeżdżali i kupowali kawałek ziemi. To jest ciekawostka. Na przykład ulica Gilarska, Samarytanka, Drapińska to są nazwiska pierwszych właścicieli placów. Tam właśnie powstała ta organizacja.
Targówek złożony był z domków, malutkich ogródków. [Raz] ojciec mówi „Słuchaj, tyle płyt jest, jest patefon, zróbcie sobie jakąś potańcówkę.” Rodzicom chodziło o to, żebyśmy nie chodzili na miasto, żeby nas nie porwał ktoś w łapance. Porozmawiałem ze swoim dowódcą [a ten] mówi „Wiesz co, to dobre jest. Jak przyjdą dziewczyny, będzie muzyka, przyjdziecie tańczyć, nie będziecie przez to podpadać, że na przykład inni chłopcy będą przychodzić na szkolenie, bo chłopcy przychodzą, uczą się tańczyć.” Myśmy robili nieraz takie spotkania, choć potem głosy były takie „Okupacja, ludzie giną, a oni tańczą.” Nie bardzo ludzie wiedzieli, o co tutaj chodzi, bo to nie jest takie proste.
Kiedyś, idąc ulicą Świętego Wincentego z drugim kolegą, który, nawiasem mówiąc, miał drewniaki, szliśmy bardzo głośno, rozmawiając, właśnie około godziny jedenastej, bo już ostatni tramwaj odjechał. W pewnym momencie, mam to uwidocznione, mam namalowany tramwaj, dom, wyskoczyło dwóch Niemców. I zaczęli wrzeszczeć Halt! Hande hoch!. (…) Ci Niemcy byli mocno zdenerwowani, że nie bardzo wiedzieli, co z nami zrobić. Mieli pistolety MPi. Byli z artylerii lotniczej, która stała niedaleko nas w polu Agrila , to była Administracja Gospodarstw Rolnych i Leśnych miejskich, tam założyli artylerię przeciwlotniczą. Było sześć albo siedem armat. Mieliśmy za zadanie rozpracowywanie tego, tej całej obrony. Nawet narysowałem je. Chodziliśmy robić plany w ten sposób, że chodziliśmy z dziewczynami w jedną i w drugą stronę. One wrzeszczały, śmiały się, Niemcy też się przypatrywali, bo ładne dziewuchy, a między innymi ja liczyłem kroki, żeby pomierzyć odległości. Nawiasem mówiąc, mój plan był wykorzystany do ataku 1 sierpnia przez dowódcę, (…) to był porucznik „Daniel”, już nieżyjący, dowódca plutonu atakującego tę artylerię przeciwlotniczą.
Kiedyś po godzinie policyjnej przyjechałem na pętlę tramwajową przy ulicy Świętego Wincentego. Tam była i do dzisiaj jest kancelaria cmentarza. Tam tramwaj zakręcał i wracał. Z tego tramwaju wagonowego wysiadłem, nie wiedząc zupełnie, czy jeszcze ktoś jest, wysiadła babka w mundurze niemieckim artylerii przeciwlotniczej, jak się później okazało. Do tego miejsca trzeba było iść około kilometra polem. Tam zaczęto robić ogródki działkowe, były jakieś krzewy, pola żyta. To było lato. Idzie to idzie. Podeszła do mnie i po polsku powiedziała „Czy mogę z panem iść, bo się boję?” [Pomyślałem] „Cholera, kurczę.” To młoda dziewczyna była, w moim wieku, może starsza i miała taki śliczny pistolet Walther 35. W czasie okupacji jak człowiek miałby taki pistolet, to byłby wielkim gierojem warszawskim. Patrzyłem, jaki ten pistolet jest śliczny, do dzisiaj mam go we łbie. Miałem później zresztą taki pistolet. No to idziemy, w końcu kobieta. Polacy są dziwnym narodem, ale szacunek do kobiet mają. […] Idziemy, rozmawiamy o tym, o tamtym, a mnie nurtuje, bo przecież [mogę] przyłożyć babie, zabrać jej ten pistolet. Przyłożyć, ale tak, żeby nie wstała, mordy nie darła i tak dalej. A jak ją zatłukę? Idziemy obok fajnego miejsca z kapliczką , nawiasem mówiąc, którą odbudowywałem po wojnie, nie tylko ja zresztą. Jest taka uliczka Samarytanka w kierunku Targówka Osiedla i tam, przy tej kapliczce zawsze straszyło, tak opowiadali. Zresztą to jest bardzo stara droga, łącząca Kamion z grodem na Starym Bródnie. Ciekawa droga historycznie biorąc. Przez moment myślę sobie „Jak ją zatłukę, zabiorę pistolet, to przecież później tych okolicznych mieszkańców [co tu blisko] może pięćset, sześćset metrów żyją, mieszkają, może śpią – to Niemcy przyjadą i rozwalą wszystkich. Jaki jest sens narażania przez mnie ludzi za ten głupi pistolet?” Różne rzeczy przychodziły mi na myśl. Dziś to się spokojnie o tym myśli, ale myślałem bezustannie i szedłem, rozmawiałem. Ale w tym wszystkim jeszcze jest jeden moment – kobieta, Niemka a mówi po polsku, myślę sobie „Na pewno folksdojczka, ale jeżeli w Polsce wychowana, to wie, że Polacy mieli zawsze taki serdeczny stosunek do kobiet.” Ona wiedziała, co robi, pytając czy może iść [ze mną], bo się boi. To takie momenty są. Myślę „Z tej strony mi nie wypada czegoś takiego zrobić.” I tak szliśmy, szliśmy aż w końcu doszliśmy do wartownika. Z jednej strony żałuję, że jej nie zabrałem pistoletu, z drugiej strony sobie myślę „Chyba mądrze zrobiłem. Nie wiem.” Rozmawiałem z wieloma osobami, bardzo różne głosy są na ten temat „Pistolet dałeś babie”, a z drugiej strony ktoś rozsądny mówi „Ale by rozwalili wielu ludzi.” Pożegnaliśmy się „Dobranoc.” Ona mi podziękowała, poszedłem. I pytanie czy ja dobrze zrobiłem, czy źle. Do dzisiaj nie mam na to odpowiedzi, bo szereg ludzi i każdy inaczej mówi.
1 sierpnia 1944 […] Nie mówiłem matce, że Powstanie, bo nie wolno było, ale [rodzice] kapnęli się, o co chodzi. Mama przygotowała mi słoik masła, bochenek chleba, papierosy – ja już byłem palący – pożegnała krzyżem, ucałowała. Ojciec powiedział „Nie daj się draniom!” Poszliśmy. Szliśmy przez okopy, bo już Niemcy wtedy kopali ziemne okopy, czyli wiedzieli, że zbliżają się Rosjanie (…) , na polu Agrila , później było pole Hipsza . To było pole dzielące miasto od naszego osiedla. Tam były kopane już stanowiska strzeleckie. W związku z tym przechodziliśmy koło tej kapliczki, o której wspomniałem, a Niemcy już robili okopy. Z tego powodu broń, która była przewidziana dla naszego zgrupowania, plutonu, nie mogła być przewieziona, bo już była linia obrony niemieckiej.
Walki były na Kanale Żerańskim, w Warsztatach Kolejowych, na Dworcu Warszawa Praga, o kancelarię na Bródnie na cmentarzu, o artylerię na polach Agrila , o koszary 36 Pułku Legii Akademickiej, i jeszcze o koszary Golędzinów.
Tadeusz Szurek z aprojektował tramwaj konny dla zrewitalizowanej ul. Chłodnej (wagon z Muz. Techniki). http://ahm.1944.pl/Tadeusz_Szurek/?q=szurek
Handlowałem chlebem razowym. Dwa, trzy, razy w tygodniu woziłem chleb na bazar z Zacisza. Za każdy kurs dostawałem 2 kilogramy chleba. A w owym czasie to była wielka rzecz. Pomagałem w ten sposób rodzicom. Na Zaciszu znajdowała się piekarnia, której właścicielem był Polak o nazwisku Fischer. I on piekł chleb i ten chleb zawsze wypiekano w nocy. O trzeciej, czwartej rano myśmy z kolegami brali plecaki i szybko bocznymi uliczkami stawialiśmy się na pętli tramwajowej na RadzyRozm. Wsiadaliśmy w tramwaj nie wszyscy hurtem, ale pojedynczo i zawoziliśmy ten chleb na bazar. Tam go sprzedawaliśmy, oczywiście patrząc na prawo i na lewo. Tych bochenków miałem gdzieś 10-15 kg. http://bazar-rozyckiego.pl/00_Media/00_powiesc_pdf/03_Bazar_Za_Niemca.pdf
Jerzy Miller, kpr, PS. Allach, (1921-85), IV Obwód "Grzymała" (Ochota) Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej - 3. Rejon - II zgrupowanie - pluton 420, w 1943 r. zorganizował tajną rusznikarnię w Zaciszu pod Warszawą, w domu Wacława Orłowskiego. Broń do naprawy dostarczał dowódca plutonu 631 z VI Obwodu (Praga) Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej - Zdzisław Sołtys (http://www.1944.pl/historia/powstancze-biogramy/Jerzy_Miller )
Jan Baniszewski z Marek ( http://ahm.1944.pl/Jan_Baniszewski ) wspomina okupacyjną kolejkę marecką:
- Jak odbywały się przewozy?
- Chowaliśmy w różne miejsca. Na dachach się jeździło, nie było miejsca w wagonach. Wpadali z psami i wyrzucali – na jedną stronę wszystkich, którzy jechali, a na drugą stronę wszystko co zabrali. Wtedy nie było ani zarobku ani nic.
- W jakich miejscach to było chowane?
Zboże sypaliśmy w drzwiach, jak okna się otwierają, a dołem potem jak się przyjechało do Zielonki – bo trzeba było od Zielonki pieszo iść do Marek – tam się otwierało, worek się podstawiło i się wysypywało.
- Niemcy wiedzieli o skrytkach?
Później się dowiedzieli i wysypywali to wszystko na tory. Oni z tego nic nie mieli i ludzie też nic nie mieli. Tak samo i chleb. Tak zwana wacha była w Zaciszu , to jest zaraz pod Warszawą. Tam żandarmeria była w jednym z budynków. Chleb się wiozło na piersi lub na plecach, bo to w brytfankach się piekło. Wtedy wychodzili też z psami i zabierali chleb. To były ciężkie czasy. Na bazarze nagonkę robili, też zabierali.
Sanitariuszką AK ( Podobwód Śródmieście-Południe ) była Wanda Stefania Lankajtes, córka właściciela klejarni na Zaciszu (Targówku 18c), właścicielka ziem przy Bukowieckiej: http://www.1944.pl/historia/powstancze-biogramy/Wanda_Lankajtes/?q=lankajtes
Na Zaciszu mieszkali przed powstaniem
- Wiesława Kanclerz: http://ahm.1944.pl/Wieslawa_Kanclerz/?q=zacisze
- Mieczysław Wodnicki: http://ahm.1944.pl/Mieczyslaw_Wodnicki/1/?q=zacisze
- Zbigniew Lejman: http://www.1944.pl/historia/powstancze-biogramy/Zbigniew_Lejman/?q=zacisze
O powstaniu na Targówku i Pradze czytaj też tu: http://warszawazacisze.blox.pl/2007/08/63-DNI-przed-63-LATY.html